W tamtych czasach każde ujęcie musiało być przemyślane, bo klisze sporo kosztowały. W dodatku efektów nie widziało się od razu, a dopiero po wywołaniu. Nie było ekranu, na którym można byłoby sprawdzić jakość wykonanego zdjęcia. Na szczęście aparat miał wbudowany światłomierz, który widziało się w wizjerze i nie trzeba było posługiwać się oddzielnym urządzeniem, albo zgadywać. Trzeba było jednak ręcznie ustawić inne parametry: czas, przysłonę, ostrość. Sporo trzeba było myśleć… Pamiętam, że umiałem nawet obliczyć w pamięci, w jakiej odległości zacznie się ostry obraz i gdzie się skończy, czyli umiałem określić głębię ostrości. Miałem tylko jeden obiektyw 50 mm f 1,8, który przy otwartej przysłonie dawał przepiękne rozmycie dalszego planu, co bardzo przydawało się przy portretach.
Kategorie
Praktica
