To już chyba pożegnanie z makami. Coraz mniej ich widać, a te co pozostały są mocno poszarpane wiatrem i wyblakłe od deszczu. Było ich w tym roku we Wrocławiu bardzo dużo. Nie tylko zresztą maków, również wielu innych kwiatów we wszystkich kolorach. Kwitły i kwitną nadal na „miejskich łąkach”. Nie sądzę, żeby to był przypadek, że nagle w naszym mieście tak bardzo zaroiło się od kwiatów. Ktoś je po prostu wysiał. Na naturę w tym przypadku można by było czekać dziesiątki lat i się nie doczekać. Dobrze wiem, jak wyglądał Wrocław w latach dziewięćdziesiątych i wcześniej, gdy na nieużytkach pleniły się chwasty. Nie były to bynajmniej tak miłe dla oka widoki.
Żegnam więc maki tym zdjęciem zrobionym w słoneczny dzień i obrobionym „na ostro”. Jak widać to, co delikatne i zwiewne ma też swoją drapieżną stronę. No proszę, wyszła mi jakaś alegoria czy inne trudne słowo…